Po dwóch latach oczekiwania, wreszcie Beer Geek Madness Space Race się odbył. Czy warto było czekać? Od razu napiszę, że nie. Poniżej będzie wyjaśnienie dlaczego.
W piątek przybyliśmy do Zaklętych Rewirów koło 19. Ludzi było bardzo mało na zewnątrz, ale pomyślałem, że to być może dlatego, że to początek imprezy. Jednak jak się okazało, w środku nie było ich dużo więcej. I sytuacja nie uległa zmianie aż do końca. Więc tyle jeśli idzie o pomysł rozbicia tej imprezy na dwa dni.
Jak zawsze, prócz szkła dostawało się żetony, by móc oddać głos na browar, który naszym zdaniem uwarzył najlepsze piwo. Tylko, że posiadacze biletu „Madness” żetonów dostawali trzy, więc mogli zagłosować tylko jednego dnia, bo na drugi dzień żetonów nie dostawali. Gdzie sens, gdzie logika w przypadku biletu uprawniającego do wejścia na oba dni imprezy?
Opaski były papierowe. Jak jeszcze mogę zrozumieć to w przypadku biletów jednodniowych, tak w przypadku dwudniowych to jest jakieś nieporozumienie. Serio plastikowe były aż tak drogie?
Nie wiem również po co było wypełnianie ankiet z rozmiarami koszulek, skoro w punkcie odbierania szkieł można było wybrać dowolny rozmiar. Nawet inny niż się deklarowało w ankiecie.
Oddzielne miejsce należy poświęcić strefie gastronomicznej. Z edycji na edycje jest coraz nudniej, ale przede wszystkim zmniejszana jest ilość stanowisk z jedzeniem.
Ceny to kwestia inna – tanio nie było, ale nie wiem czy to sytuacja ekonomiczna naszego kraju to wymusiła czy może opłata za postawienie food trucka na terenie imprezy.
Niemniej sery były świetne, choć do większości piw pasowały średnio. Lecz nadrabiały jakością oraz smakiem.
Właśnie, piwo. Tutaj można pogrzebać już totalnie iluzję, że tematy przewodnie BGM coś jeszcze znaczą. Na palcach jednej ręki można policzyć piwa, które nawiązywały do idei „Kosmicznego wyścigu”.
Zagraniczne browary to była w ogóle padaka. Praktycznie same powtarzalne, nudne NEIPA czy inne hazy. Jakże oryginalnie i twórczo. Jednak hitem był fakt, że większość (jak nie wszystkie) stanowiska gdzie lano piwo z zagranicznych browarów miało jeden kran. Chcesz birgiczku napić się imperialnego stouta? Jasne, ale najpierw musi zejść podpięta hazy IPA, która nie różni się od trzech innych na pozostałych stanowiskach. Dlatego też rotacja beczek trwała czasem i dobrą godzinę. Wspaniały to zaprawdę pomysł!
Chyba, że powód jest zupełnie inny…
Co dało się zauważyć, prócz małej ilości ludzi, to sporo „świeżaków”, co w sumie cieszy. I jednocześnie wyjaśnia czemu wygrał browar, który wygrał.
Na plus stoiska z cydrami – bardzo mili, kontaktowi ludzie, którzy opowiadali z pasją o swoich wyrobach. Do tego poziom bardzo wysoki i powiew świeżości wśród powtarzalnych hazy IPA.
No i muzyka była również bardzo spoko.
W piątek żadne piwo nie zachwyciło, nie porwało. A cydry praktycznie wszystkie były co najmniej dobre a i trafiło się coś świetnego.
Po obchodzie i spróbowaniu wszystkiego co mnie ciekawiło, po niecałych trzech godzinach wybyłem z tego przybytku, niezbyt pozytywnie nastawiony na dzień następny.
W sobotę przybyliśmy jeszcze później i czekała nas nie miła niespodzianka – szkła dla pakietu „Beer” się skończyły. Czyli te szkła, które wyglądały jak zwykłe kieliszki do wina, których powinno być więcej, bo przecież w dwa dni przewinąć się powinno więcej „jednorazowych” wejściówek. Za to szkło do pakietu „Madness” powinno być wyliczone z jakimś tam małym zapasem, bo tych biletów miało być mniej (wedle informacji organizatora). Ale nie, tutaj nic nie ma sensu, więc dostaliśmy szkło z droższego pakietu do pakietu tańszego. I oczywiście ponownie żetony – a Ty birgiczku z „Madness” idź i ciesz się, że szkło Ci się w transporcie nie stłukło.
Szkło to jest kolejna ciekawa sytuacja. Nie przeczę, że to z pakietu „Madness” wygląda dobrze i kojarzyć się nawet może z kosmicznym pojazdem. Ale czemu, na dwudniową imprezę, gdzie następnego dnia trzeba przynieść ponownie szkło, jest ono na wysokiej nóżce? Chyba tylko by tłukły się łatwiej, co nader często się zdarzało.
Co do szkła z pakietu „Beer” – bez polotu, ot kieliszek do wina z logiem festiwalu.
Ciekawi, że nie było podziałki ponownie. No ale nie przecież, żeby zagraniczne sztosy lali…
Jeśli chodzi o organizację to większej Januszerki (nie licząc „zagubionych” kegów) odjebać chyba nie można było.
– brak płuczek, ale to już zaczyna być jakiś dziwny standard
– brak wody pitnej, nawet z kranu na barach nie chcieli lać
– informacje o większości piw zagranicznych napisane markerem na tekturze
– brak „książeczek” z piwami oraz browarami, co stanowiło zawsze fajną pamiątkę
– jedna osoba na winach, co skutkowało tym, że by się tam czegoś napić to trzeba było sporo poczekać
W ogóle, ani przez moment nie czułem się, że biorę udział w wydarzeniu na poziomie, ze sztosami z zagranicy.
Do tego poziom informacji w mediach również pozostawiał wiele do życzenia. „Komunikacja” rozpoczęła się 14 lutego – na dziesięć tygodni przed festiwalem. Na ilość browarów, które miały się pojawić trochę późno, ale widocznie tak to ktoś zaplanował (xD).
Nie wiedzieć czemu informacje pojawiały się najpierw po angielsku a potem dopiero po polsku i trzeba było przewijać by nie męczyć szarych komórek. Zapytałem czemu tak, bo może mają sporo biletów sprzedanych wśród obcokrajowców. Odpowiedzi nie dostałem, komentarz skasowano a następne posty były już najpierw w polsku a potem po angielsku. No amatorka pełną gębą.
21.04 ogłoszono, że nie będzie Widawy (od początku jej miało nie być), ale że będzie browar Varvar:
Varvar zapowiedziany był 19.02:
Więcej komunikacyjnych fuck upów nie chce mi się szukać, ale to również pokazuje jak poziom został obniżony na wszystkich poziomach.
Tyle dodatkowego czasu na przygotowanie a efekt tak mizerny, tak wiele rzeczy na amatorskim poziomie, że nie polecam nikomu tej imprezy. Poziom sięgną dna i afera z cudownie „odnalezionymi” kegami tylko jest wisienką na torcie tej żenady.