Była to moja pierwsza edycja Beer Geek Madness. Nie wiedziałem dokładnie czego się spodziewać, bo specjalnie nie czytałem opinii o poprzednich edycjach i nie oglądałem foto czy wideo relacji. Chciałem mieć „czystą głowę” by ocenić co jest. Tak też zrobiłem.
I tak, moja opinia różni się od opinii innych, bo ponownie widzę pewne organizacyjne błędy, którzy inni skrzętnie omijają. Wydaje mi się, że bez opisania ich nie ma się pełnego zarysu sytuacji. A chyba nie o to chodzi by skupiać się tylko na piwach, to nie premiera w multitapie.
Nie ma też za dużo zdjęć, bo nie brałem lustrzanki a aparat w telefonie w takich ciemnościach niezbyt sobie radził.
Plusy:
1. Miejscówka! Zdecydowanie przypadła mi do gustu. Może budynek z zewnątrz nie robił takiego wrażenia ale w środku – wysoki i przestronny korytarz na dole, obdrapane mury i wielkie, metalowe drzwi. Na piętrze było to już ugrzecznione ale dach miał swój klimat.
2. Palenie dozwolone tylko na zewnątrz. Szkoda, że na dachu również ale rozumiem, że nikt by ludzi nie upilnował.
3. Książeczka z mapką terenu z oznaczonymi miejscami gdzie leją dane piwa.
4. Możliwość spróbowania niemieckich piw, które mają coś wspólnego z kraftem. Wydaje mi się, że było to całkiem elitarne, bo nie widziałem rzemieślniczych wystawców z Niemiec na festiwalach.
5. Szkło – miałem oba okazję trzymać i zdecydowanie podstawowe było moim zdaniem lepsze. Fajny kształt, prosty i funkcjonalny. Można było się jednak pokusić o zrobienie podziałki 0,15l skoro wiadomo było, że taka ilość ma być lana. A wazon jakby na siłę ale co kto lubi.
6. Muzyka na dachu – po łomocie jaki słyszałem na parterze było przyjemnie odpocząć przy czymś odprężającym. Swoją drogą słabo, że nagłośnieniem były tylko dwa głośniki na stojakach – przy kranach nie było praktycznie nic słychać oprócz niskich tonów.
Minusy:
1. Zbyt mała ilość płuczek. Na parterze była jedna i mimo, że ustawiały się czasem do niej kolejki było w miarę ok. Pomysł z myciem szkła w barach na piętrze mnie wydał się dziwny. No ale może był po to by ludzie za barem mieli robotę. Za to na dachu nie było jak umyć szkła. Szkoda, że nie pomyślano by ustawić choćby jedną płuczkę choćby w korytarzu prowadzącym na dach.
2. Dach i „akcja” Post Sciprum – piwa świata na dachu. To co się tam działo nie można nazwać inaczej niż rzeźnia. Raz, że były cztery krany a piw 10 to jeszcze nie było wiadomo co aktualnie jest na nich, bo nie było żadnych etykietek. Do tego ludzie blokowali dojście do kranów „bo oni czekają na barley wine”. Obsługa sama nie wiedziała kiedy będzie dane piwo podłączone. A w czasie gdy do jednego, podwójnego kranu były podłączone IPA i Imperial IPA ich komentarze na temat tychże piw delikatnie mówiąc nie nastrajały do nich pozytywnie.
3. Strefa gastronomiczna – miało być tak światowo i na poziomie ale nie wyszło. Zarówno pod względem organizacyjnym jak i kulinarnym. Ale o tym szerzej później.
4. Ochrona – wiadomo, że nie byli to filozoficzni myśliciele ale trochę kultury przydało by im się wpoić. To nie była wiejska dyskoteka gdzie mogli się bez szacunku (w ich mniemaniu) odnosić do gości a impreza można rzec elitarna w skali kraju. I już nie chodzi o „wożenie się” po terenie czy tępy wzrok szukający zaczepki. Brak kultury objawiający się bluzgami i automatycznym przechodzeniem „per Ty” z każdym raził. No a tekst „tylko wpierdol mu gdzie nie ma kamer” to już mistrzostwo.
5. Ilość lanego piwa. Miało być 150 ml, a czasem dostawałem ledwo 100 ml. Głównie dotyczyło to niemieckich na pierwszym piętrze koło sceny głównej.
6. Niski poziom polskich premier.
7. Dość późne włączenie klimatyzacji w pomieszczeniu ze sceną główną.
8. Art średnio wyszedł – chyba, że ktoś jara się klockami Lego (wtf?) albo koszulkami za 130 zł sztuka. Na obrazki można było popatrzeć ale że wszystkie na jedno kopyto to do kontemplacji nie potrzeba było dużo czasu.
Teraz jeśli idzie o premiery polskie. W ogólnym rozrachunku spory zawód choć było kilka przyjemnych i pozytywnych zaskoczeń. Pominąłem piwa, które piłem wcześniej.
Od razu zaznaczam, że nie oceniam piw pitych na imprezach/festiwalach, bo nie ma tam warunków do dobrej degustacji. Poniżej jest spis luźnych mych opinii, które mogą ale nie muszą potwierdzić się w wersjach butelkowych (o ile będę je konsumować).
Kwas Delta – śmierdziało strasznie (podobno wina instalacji…). W smaku rześkie, z bardzo lekką palonością, przyjemnie musujące. Kwaskowy, mlekowy posmak przykryły palone słody więc było ciekawie.
Very Bloody Berliner – to również okrutnie śmierdziało (ale nie wiem czy wina instalacji) i niezbyt smakowało. A aronii nie wyczułem tam w ogóle.
Mustache Ryeder – przede wszystkim wyraźny zapach gorzkiej pomarańczy. Bardzo ożywczy i intensywny. Do tego porządna porcja goryczki i gładkie w odczuciu. Przyjemne.
Curry Wurst – tak jak powiedzieli tak zrobili: kiełbasa w piwie. Nie każdemu musiał odpowiadać smak ale jak dla mnie mega ciekawe i zaskakujące.
Citra Session IPA – cytrusowy aromat z przewagą cytryn, limonek i mandarynek. Lekkie, nie wodniste, bardzo pijalne, z odpowiednią goryczką. Ale z drugiej strony trudno schrzanić single hopa i to na takim (i tak dobrze znanym) chmielu. Niemniej ok.
Blu Berrymore – miał to być porter z jagodami i kajmakiem. Jak na porter to bardzo lekki i mnie bardziej przypominał ciemnego lagera. Kajmaku w ogóle nie wyczułem a jagody ledwo.
Sherrylock Holmes – w założeniach chyba miało przypominać wiśniowego lambica. Mnie skojarzyło się z wiśniami na kompot/kompotem wiśniowy. Ot taki soczek.
Fuck The Boundaries – niby jest kwaśno, niby jest ten chmiel, niby jest lekko ale… Zapach nowofalowych chmieli na plus, bo przynajmniej nie daje kwachem. W smaku lekko szczypie w język ale nie ma aż tak bardzo kwaśnego odczucia bo tutaj jest spora (jak na ten gatunek) kontra goryczki. Przyjemne.
American Lager – drugie piwo, które miało być z jagodami. Niestety tutaj jagód już nie wyczułem. Za to ogromne znudzenie tym piwem owszem. Myślałem, że jak amerykański lager to będzie porządnie nachmielony. Nie był.
Hoppy Violet Potato Lager – ziemniaki to chyba trochę zmieniły kolor. Aromat lekkich cytrusów. W smaku bez rewelacji.
Orgasmatron – dość przyprawowe ale czy odkrywcze? Nie. Do tego wcale nie mocno nachmielone. Co nie zmiana faktu, że niezłe.
Pils – no tu bez udziwnień, choć mocno goryczowe. Przyjemne.
Lodzermensch – piwo inne, dziwne ale smaczne. Przyjemne w każdym aspekcie.
Jeśli idzie o niemieckie piwa to jest tu pewien problem. Pierwszym jest dach, gdzie bardzo szybko odechciało mi się stania, czekania oraz walki o to by dostać 80ml (albo i mniej) stouta. Drugą rzeczą była rotacja piw na pierwszym piętrze. dałem sobie spokój z zapiskami (choć może to było przez podobieństwo piw?).
Jednak na pochwałę zasługuje kilka:
German IPA – wybijała się zarówno aromatem jak i zrównoważonym smakiem z wyraźną goryczką
Black Flag Stout – był dla mnie zadziwiająco przyjemny i lekki.
Viking Gose – niesowicie pijalny i gdyby temperatura była wyższa na pewno wróciłbym po niego nie raz
Nie są to oczywiście jedyne piwa, które mi smakowały ale piłem niemieckie piwa w dość niesprzyjających warunkach i nie bardzo chcę teraz naciągać faktów o nich.
Na koniec sprawa jedzenia. I nie chodzi mi tu o trzy godzinne opóźnienie ani o same kolejki. Ceny były przystępne i to się chwali. Nie chwali się za to samego jedzenia:
Smalec ze świni złotnickiej ze śliwkami i płatkami róż – serio tak trzeba było kombinować by dać dżem ze świni? Płatki róż to ususzone pąki a na śliwkę nie trafiłem. Za to samej świni było mało.
Serowe krakersy z wędzonym pstrągiem i różowym grejpfrutem – trochę rybnej pasty w miękkich wafelkach. Owocu nie wyczułem. Tak jak i sera.
Kiełbasa z młodą cebulką i tymiankiem – trudno usmażyć kiełbasę i cebulkę… Ale to chociaż było smaczne. Jednak czy to aż tak wyszukane danie?
Chrupiące nerkowce z wasabi i norri – to już świetny pomysł: walić smaki sushi do orzechów, które same smakują świetnie. Ni cholery nie było to dobre połączenie a jeść musiałem te orzeszki czyszcząc z dodatków.
Reszty albo nie próbowałem (kapusta i piwo serio?) albo już nie było (żebro wołowe czy bekon w karmelu).
W sumie szefowie nie pokazali nic oszałamiającego a menu wyglądało jak zderzenie banalnych rzeczy (kiełbaska czy smalec) z dziwnymi daniami na siłę (krakersy czy orzechy). Można było zrobić coś mniej wyszukanego (choć jak się okazało wyszukane to to było na papierze) a lepszego. Wiadomo, że jak człowiek się napije piwa to robi się głodny. I nie koniecznie orzeszki (nie mówię, że mnie nie smakowały, oczywiście po zrzuceniu posypki, ale słyszałem różne opinie) czy jakieś „kanapeczki” na jeden kęs.
Następnym razem nawet zwykły grill by dał radę. A marynowane mięsa czy kiełbasy na różne sposoby idealnie wkomponowały by się z niemieckimi piwami. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej smakowo.
No i nie jestem przekonany czy polewanie whiskey wstawionym czy wręcz pijanym ludziom to był dobry pomysł. Ale do końca nie zostałem, więc nie widziałem czy takie łączenie dla dużej ilości osób skończyło się zrównaniem z podłogą.
Dość, że wychodząc już było sporo osób, które miały ciężko.
Czy impreza była udana? To trudno stwierdzić. Już nawet nie chodzi o fuck up z jedzeniem ale lanie piw no i o to co się działo na dachu i sporo mniejszych błędów. Ale było też sporo plusów.
W moim odczuciu było to coś fajnego i nowego (i wydaje mi się, że to też dołożyło dużego plusa do oceny). Więc napiszę tak – wszystko będzie zależeć od tego jacy goście będą na następnej edycji.
Nieśmiała
czyli cyrulika nie piłeś ? bo miał tylko 7 ibu … hahaha
Hop Head
Nazwa bloga nie jest przypadkowa..
czgrzwm
Fajna recenzja. Muszę się wybraćna BGM4