Można napisać „no tak – wyprowadziłem się z Olsztyna a oni robią festiwal piwny”. I nie ma w tym nic dziwnego, bo wyglądało na to, że to musi się stać. Najpierw browar restauracyjny Warmia, potem coraz prężniej działający oddział PSPD i w końcu browar z Olsztyna. Nie mogło być inaczej, następnym krokiem musiał być festiwal z piwem rzemieślniczym. Jednak to Olsztyn, więc nie było typowo…
Teren festiwalu to teren jednego z hoteli w Olsztynie. Położenie tuż przy jeziorze oraz spory zielony teren, na którym można było wystawić stoiska oraz zorganizować miejsca do siedzenia idealny. Może z tymi miejscami trochę przesadzam, bo i tak spora część ludzi siedziała sobie na trawie.
Browary wystawiły się, moim skromnym zdaniem, prawie od najnudniejszych (Koreb pozdrówki) do tych ciekawych. A tak przy okazji zabawnie było oglądać stoisko Doctor Brew, przy którym prawie nikogo nie było. Nie hejtuję, ale ostatnie ich poczynania (no tak w sumie od ponad roku) wskazują wyraźnie, że ich miejsce jest bardziej razem ze wspomnianym Korebem na Dniach Ziemi Puckiej niż na rzemieślniczych imprezach.
Prawdziwe oblężenie przeżywała Raduga – ich piwa z marakują czy limonką (plus za premierę!) schodziły w dużych ilościach. Sporo ludzi było nimi autentycznie zaskoczona – no bo da się takie owocowe piwo zrobić, naturalnie, bez dodatków smakowych? Do Dear Bear czy Beer Bros też były spore kolejki. Można napisać, że mieszkańcy Olsztyna wiedzieli co dobre. Spółdzielczy też miał spory ruch no i chyba jako jedyni mieli szkło. Dyszka za ładnie wyglądającą szklankę z dokładnie wygrawerowanym logiem browaru? Zchodziło ładnie.
Scena była mała, kameralna wręcz i ktoś tam coś plumkał ale jakoś całkowicie mnie to nie ciekawiło, więc o oprawie się nie będę wypowiadać. Miejsc, jak już wspomniałem, było sporo. Jak nie na leżakach czy na ławkach pod parasolami to zawsze zostawała trawa. A że pogoda dopisywała to było to popularne rozwiązanie.
Z racji organizacji imprezy na terenie hotelu obyło się bez przenośnych toalet. Miało to swoje dobre strony – czysto, bieżąca woda, mydło i ręczniki ale czasem trzeba było swoje chwilę odstać. Niemniej zawsze to lepsze od plastikowych śmierdzieli.
Strefa foodtrucków – to było zaskoczenie. Bez cienia wątpliwości tu zjadłem najlepsze rzeczy ze wszystkich piwnych festiwali. Zapiekanki z dodatkami wymiatały, kanapki z mięsem były po prostu obłędne a deser z bezą był kropką nad tematem rozpusty…
Ogólnie bardzo pozytywne na mnie wrażenie zrobił ten festiwal. Może coś jest w zdaniu, które coraz częściej widzę w necie – każde miasto teraz chce mieć swój festiwal z rzemieślniczym piwem. Lecz czy to coś złego? Zwłaszcza na takiej piwnej pustyni jaką jest Olsztyn? Nie sądzę.
Zapewne będę za rok.