To był mój pierwszy One More Beer Festiwal. Jakoś wcześniej, do Krakowa, nie udało mi się dotrzeć. Postanowiłem się jednak wybrać na ten festiwal po porażce jaką okazał się Beer Geek Madness Space Race. Nie ma co się czarować, poziom januszerki jaki został odwalony z tegoroczną edycją BGM pozostawił tak negatywne wrażenie, że trudno było go przebić.
Nie żebym był optymistą, ale liczyłem, że jednak na OMBF nie będzie tak źle.
Czarować się nie można – to jest praktycznie koniec Polski. Bardzo kiepskie połączenia kolejowe, więc zdecydowałem się na transport samochodowy. Ogólnie ok, połowa „autostradą” i jechało się całkiem nieźle.
Na bazę noclegową wybrałem Bielsko-Białe, bo kwatery wokół komina (również te polecane na stronie festiwalu) jakoś do mnie nie przemawiały.
Niby jest niedaleko, bo około 30km, ale jazda samochodem nie wchodziła w grę. Tak więc kolej – no i tutaj pojawiły się pierwsze problemy.
Jak wiadomo, zostały załatwione dwa pociągi powrotne dla uczestników festiwalu. Ok, ale już pociąg dowożący uczestników do Wieprza zorganizowany nie został. A przypominam, że pierwsza i trzecia sesja zaczynały się o 11… (w ogóle co to za poroniony pomysł – ale o tym później).
Do wyboru było albo dojechać do Wieprza ponad godzinę przed 11 albo być prawie o 12. Należy pamiętać, że od stacji do pokonania jest 800m.
Wybrałem opcję numer jeden, bo w końcu po drodze jest market, więc i coś na śniadanie można kupić.
Nie ma co ukrywać, że pierwszego dnia temperatura była wysoka. Najwyższa wartość jaką wskazywały termometry to 33 stopnie.
Na miejscu praktycznie nie było ludzi. Po wejściu na teren browaru ukazała się nam droga przy której rozstawione było kilka foodtrucków (wszystkie zamknięte). Następnie spory namiot z ławkami i stołami. Obok niego drugi, większy, ze sceną. Dalej budynek Pinta Barrel Brewing i dopiero jak się go minęło to dochodziło się do nowego budynku, w którym festiwal miał miejsce.
Między budynkami, na trawce sporo leżaków oraz beczek (które pełnić mogły rolę stołów) więc dla każdego coś miłego.
Po okazaniu biletów dostaliśmy opaski. Papierowe, co na więcej niż jednodniowy festiwal wygodne nie jest, ale na pewno jest tańsze. W każdym razie czekały nas trzy sesje i tyle samo różnego szkła – jedno na sesję. Jak więc rozwiązany został problem w sprawdzaniu czy ktoś dostał już przysługujące mu szkło? Kreska markerem na opasce. Niby chałupnicza metoda, ale z drugiej strony jak coś działa…
Do każdego biletu dodawana była mała książeczka, gdzie wypisane zostały wszystkie piwa, które na danej sesji były lane. Info jaki browar co leje, ile ma procentów oraz styl piwa. BGM – można? Można.
A jak prezentował się teren festiwalu? Budynek przedzielony został na pół paletami z butelkami. Stoiska z nalewakami browarów zostały rozstawione w literę „u” pod ścianami. Na środku miejsce znalazło około dziesięciu stołów z ławami. Ktoś powie – mało. Niby tak, ale nie było ani razu problemu ze znalezieniem miejsca.
Niektóre browary przysłały swoich przedstawicieli a inne tylko piwo, więc nie przy każdym nalewaku można było pogadać z ludźmi odpowiedzialnymi za dane piwo. Ale tam gdzie ludzie z browarów byli było sporo gadżetów – naklejki, podkładki, etykiety od piw. I po tym właśnie można było rozpoznać gdzie jest polewane piwo przez załogę a gdzie nie.
Wreszcie były płuczki, więc można było przepłukać szkło. Serio, to jednak fajnie jak można zmyć ze szkła jakiegoś RISa, by móc nalać dzikusa.
No i były dystrybutory z wodą. Zwłaszcza pierwszego dnia robiły robotę, bo picie RISa 20% czy innego TIPA 10% w 30 paru stopniach nie jest łatwe. A tak, zawsze można było przepić zimną, gazowaną wodą. Zresztą woda na festiwalu piwnym zawsze robi robotę, bo nawadniać się trzeba.
Nie ma co się oszukiwać, frekwencja była skromna. Dla organizatorów to chyba nie za dobrze. Choć z drugiej strony, o ile dobrze pamiętam, to karnetów było 400. Ale nie wydaje mi się, żeby ludzi było aż tyle. Przynajmniej dnia pierwszego.
Ma to też swoje plusy – praktycznie do żadnego stoiska nie było kolejek. No i nie było tłoczno.
Czytałem, że niektórzy śmiali się, że to One More Bloger Festiwal – tak, było ich sporo, ale co poradzić. Trzeba jakoś rozreklamować nowe miejsce.
Ja za swój bilet zapłaciłem, bo nie bawię się we „współpracę” na zasadzie barteru. Wolę zapłacić by móc pisać bezkompromisowo i opisywać dane wydarzenie z perspektywy zwykłego uczestnika.
Nie ma chyba sensu pisać o poszczególnych piwach, bo raz, że było ich naprawdę dużo a dwa części i tak się nie dostanie w normalnej dystrybucji.
Ale nie mogę nie wspomnieć DIPA ze Spartacusa – Dissuasion. To piwo było najlepszym IPA festiwalu. Co śmieszne, zjadało TIPA, które było lane na tej samej sesji. Niemniej słyszałem, że byli blogerzy, którzy mówili, że TIPA było lepsze, ale to herezje.
Było również piwo z marchewką (nawet niezłe), BA wild ale z marakują czy jopejskie.
Słabe za to było to, że niektóre browary, jak na przykład Ziemia Obiecana przyjechały z normalnymi piwa. Po co taki browar na takim festiwalu to nie wiem. Równie dobrze mogliby się wystawić na jakimś niebiletowanym spotkaniu i byłoby tak samo.
Jednak ranga tego festiwalu oraz podejście powinno być takie, że jeśli przyjeżdża browar, to powinien mieć co najmniej jedną premierę na sesję.
Ale były również takie, które miały wypusty nowe a nawet takie, których (według zapowiedzi browarów) można było spróbować tylko na OMBF.
Sklepik festiwalowy miał sporo piw, w tym puszki od Spartacusa na których zależało mi najbardziej. Uchylają rąbka tajemnicy – żadna puszka nie przebiła wspominanego Dissuasion.
Drugiego dnia OMBF, trzecia i ostatnia sesja zaczynała się również o 11. Czemu? Nie mam pojęcia, ale to była najgłupsza decyzja w ogóle. Jak ktoś przesadził z degustowaniem dnia poprzedniego i jeszcze wrócił specjalnym pociągiem do Bielska-Białej to nie miał za dużo czasu na rekonwalescencję. Przypominam, że połączenia nie były super i trzeba było sporo wcześniej dotrzeć na teren browaru (a przynajmniej do Wieprza) by wejść na początek sesji. Nie żeby były kolejki czy jakaś obawa, że piwa zostaną wypite…
Trzecia sesja została przedłużona o pół godziny (czemu nie godzinę?), więc można było się trochę dłużej nacieszyć piwami.
Potem Pinta Party – bo ta impreza jak i OMBF odbywały się obok siebie.
Na pewno na plus było to, że piwa, które nie zostały rozlane do końca były podpięte pod krany na stoiskach na PP. Tak, trzeba było zapłacić, ale gdzie znajdę RIS BA 0,5l za 20zł? No właśnie.
Tak więc jak ktoś był tylko na PP to mógł napić się całkiem ciekawego piwa w dobrej cenie.
Koncert RAU – mega słaby, spore rozczarowanie, niezbyt dobry dobór kawałków. Ale zakładam, że prawie nikt go tam nie znał.
„Set” Ziemka – cóż, puszczanie muzyki z tabletu z serwisu streamingowego to nie set. No ale różne są objawy kryzysu wieku średniego. Jedni puszczają muzykę i skaczą po głośnikach a inni biegają.
Warto zaznaczyć, że oferta food tracków była raczej standardowa i nic nie wyłamywało się ze schematów. No może zapiekanki po 35 zł xD
Zjadłem tylko podwójnego burgera z Żywieckiego Food Trucka. Ależ to było proste a jednocześnie bardzo dobre jedzenie. Sosy świetnie grały i nie miałem wrażenia, że są takie standardowe. Do tego nieprzeciągnięte mięsa, spoko bułka i pikle. I w dobrej cenie.
Warto tutaj napisać, że strona wydarzenia była dobrze przygotowana. Wszystkie potrzebne informacje były na niej. No i to jest strona www a nie wydarzenie na fb. Więc spory plus.
Festiwal był bardzo dobry. Może i był na końcu dupy, ale bardzo prawdopodobne, że za rok również tam będę.