Browar: Pinta
Styl: West Coast DDH IPA
IBU: brak danych
Blg: 15,5
Zawartość alkoholu: 7,1%
Chmiel: Citra, Mosaic, Simcoe
Słód: pale ale, diastyczny
Drożdże: US-04
Dodatki: brak
Mandarynka, ale nie słodka. Do tego granulat chmielowy. Z tyłu sporo wanilii. Zaskakujące, ale przyjemne.
Po ogrzaniu owoc i przyprawa znikają, a dochodzą słód i lekka trawa.
Piana niezbyt obfita, lecz na szkle pozostaje całkiem nieźle. Barwa żółta, leciutko zamglone.
W smaku nie przypomina to West Coast IPA – nie jest wytrawne idealnie, bo są tutaj nuty melanoidynowe. Nie jest to feeria chmielowych smaków. Nie ma tu cytrusów czy owoców tropikalnych. Soczkowość nie występuje. Jest za to kwaśność, która kojarzy się z winem.
Nie ma tu absolutnie niczego co by zwalało z nóg, ba, nie ma tu niczego tak naprawdę na plus. Punkty w kategorii smak wynikają tylko i wyłącznie z faktu, że da się to pić. I że nie ma tu żadnych rażących błędów.
Posmak kwaskowy, zalegający trawiasto.
Tak jak w przypadku pierwszej puszki z tego browaru, efekt jest rozczarowujący. Nie chodzi o opakowanie, tylko jakby to kolejna wariacja wokoło IPA, która nie jest nikomu potrzebna; nie wnosi absolutnie niczego.
Bardzo przeciętne piwo, które okazuje się być kolejnym wypustem Pinty poniżej oczekiwań.
Ocena:
Aromat: 5/10
Wygląd: 2/5
Smak: 3/10
Odczucie: 1/5
Ogólna: 4/20
Suma: 1,5/5