Kolejny Warszawski Festiwal Piwa za nami. Zdjęć nie robiłem, bo praktycznie nic się nie zmieniło od poprzedniej edycji. No może po za kilkoma miejscami, gdzie była położona wykładzina. Zresztą sami organizatorzy musieli dość do takiego samego wniosku, bo na telebimach wyświetlane były zdjęcia z poprzedniej edycji.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z edycji na edycję jest coraz słabiej. Nie żeby była tragedia, ale widoczna jest tendencja spadkowa.
Co zagrało:
1. Musiała zagrać reklama, bo ludzi, po których widać, że są na pierwszym festiwalu piwnym było sporo. Do tego wiele osób z plastikami. Tak więc świeża krew, jak to niektórzy mówią, chyba przychodzi. Ciekawe tylko ile osób zostanie albo wciągnie się w piwo rzemieślnicze…
2. Na prawie wszystkich stoiskach można było płacić kartą. Wreszcie XXI wiek dotarł również do browarów.
3. Bezproblemowe lanie próbek tak jak i mniejszych objętości. Fajnie, że wreszcie spuszczone zostało z tonu i można spróbować zanim wyda się złotówki. Cenne to zwłaszcza dla nowych ludzi, którzy kraftu nie znają. W tym miejscu również pragnę pozdrowić środkowym palcem browar, który cały czas omijam szerokim łukiem, bo kiedyś usłyszałem, że oni próbek nie leją. Tak, Podgórz, to do was.
4. Przez małą ilość interesujących piw powróciłem do browarów, które były u mnie pod kreską – Piwowarownia czy Harpagan. Pozytywne zaskoczenia były, więc być może skuszę się na coś w butelce.
5. Jeśli idzie o browary to było ich kilka. Ziemia Obiecana jak zawsze świetne propozycje. Czego oni nie zrobią to jest dobre. Szkoda, że nie leją w butelki. Pozytywnie zaskoczył Harpagan z Ezoterycznymi Szuwarami – wiśnią dawały aż miło. Coś w stylu coli wiśniowej, jeszcze w prawilnym opakowaniu i z cukrem. W smaku już tak wyraźnie nie było, niemniej jak na ten browar to piwo mega. Cztery Ściany z ich Jamą – wreszcie black ipa, a nie jakieś popłuczyny po stoucie.
6. Panele dyskusyjne. Naprawdę, czasem nawet można coś interesującego usłyszeć. Szkoda, że jak co roku, nagłośnienie ssie pałkę i słabo słychać już w połowie „widowni”.
A co nie zagrało:
1. Premiery. Albo były dość słabe jako piwo albo nudne stylowo. Oczywiście, można napisać, że przecież było multum piw trzymanych w beczkach, ale… No właśnie – serio, to jest cała kreatywność polskiego craftu? Nalać piwo „standardowe” do beczki po bourbonie (w większości) i sprzedawać jako sztos?
2. Starzenie w beczkach. Wszystkie praktycznie piwa w wersjach podstawowych były co najwyżej poprawne – nie było ani jednego, które byłoby wow samo w sobie. Zawsze myślałem, że leje się do beczek piwa dobre, by podbić tylko ich zajebistość. Jakbym miał zrewidować swoje zdanie na podstawie tego festiwalu, to piwa leje się do beczek, by cokolwiek w nich się działo i podbijało to tylko cenę.
3. Obsługa stoisk. Pal licho, jak ktoś nie wiedział i lał próbkę. Ale kilkakrotnie zdarzyło mi się zapytać o coś prostego, w stylu „czy goryczka jest w stronę cytrusów czy białych owoców” czy „czy piwo jest słodkie czy raczej wytrawne” i otrzymywałem odpowiedź dokładnie odwrotną od tego co reprezentowało szkło. W poprzednich edycjach nie było tak przypadkowych ludzi na nalewakach. Albo ich po prostu nie spotkałem.
4. Rozrywki ciągle te same – flippery, piłkarzyki, yy… Tyle. Zero innych atrakcji. Strefy chill jak nie było tak nie ma. I nie, wyjście na trybuny, to nie jest strefa chill. Tak więc nie zmienia się nic – wali mułem w dalszym ciągu.
5. Food trucki. Ja rozumiem, że ludziom znudziły się burgery, ale w tym roku była taka posucha z żarciem, że aż żal. Połowa wystawców jest ciągle ta sama a druga połowa oferuje coś, co średnio moim zdaniem pasuje do piwa. Albo by się tym najeść też jest wątpliwe. Zero polotu.
6. Spora ilość ciemnych, mocnych piw, które wyraźnie były za młode. Orzech włoski z nich wyraźnie dawał. Żenujące, przy cenach dochodzących do 20zł za 150ml.
7. Szkło. Trzecia edycja z rzędu z czymś dziwnym. Znów wyglądało jakby było to standardowe szkło, na siłę udziwnione, by się różniło od swojego pierwowzoru.
8. Zagraniczne stoiska, gdzie piwa butelkowane były co najmniej pięć, choć częściej między siedem a dziesięć złotych, droższe niż w sklepie. Zamiast podejść do tego, jako formy promocji, to nie – walniemy cenę większą niż jest w sklepach rzemieślniczych i potem bądźmy zdziwienie, że nikt tego nie kupuje. Jest logika!
9. Zapraszanie Innych Beczek. Serio? Przecież oni są na tym samym poziomie co Doctor Brew. Zresztą nie widziałem ani razu więcej niż dwóch osób przy ich stoisku.
10. Oferta John King. Pamiętam jak potrafiłem wyjechać z kilkunastoma piwami od nich. Mieli w ofercie parktycznie wszystkie piwa z pięciu – siedmiu browarów. A na tej edycji? Trzy, z czego jeden, Rodenbach, całkowicie mnie nie interesuje, bo szukam innych gatunków piwa. Więc na dziewiątej edycji były całe dwa browary – słabo.
Coraz mocniej przychylam się do opcji pójścia tylko jednego dnia. Karnet, jeśli podejście organizatorów co do food trucków oraz zapraszanych browarów, no i przede wszystkim samych premier prezentowanych przez browary się nie zmieni, będzie zbędny. Wszystko będzie można obskoczyć w jeden dzień. Choć pewnie następna edycja będzie bardziej udana, bo jakoś te wiosenne, jeśli idzie zwłaszcza o premiery, stoi lepiej.