Hevelka

Kolejny festiwal piwny, tym razem w Gdańsku. Z racji mniejszej odległości niż w przypadku FDP pojechałem tylko na jeden dzień. Festiwal był dwudniowy. Spodziewałem się, że będzie co najmniej w połowie tak duży jak ten we Wrocławiu. A tu okazało się na miejscu, że jest mniejszy.

Mogłem sprawdzić dokładniej, że nie chodzi o teren dookoła Amber Areny tylko o halę ekspozycyjną na terenie Amber Expo – niby podobnie a różnica jest.
Zgrzyt był już na początku – festiwal miał rozpocząć się o 10, byłem kilka minut po a tu żaden food truck nie otworzony, kilka stoisk zamkniętych a na terenie kilkanaście osób. No i prowadzący tą imprezę chodzi i informuje, że niby się zaczyna o 11. Świetnie…

Teren festiwalu znajdował się całkowicie pod dachem więc nie straszna była kapryśność aury. Ta jednak dopisała w piątek i po za czasowymi zachmurzeniami, świeciło słońce.
Po wejściu na do hali prezentował się taki widok: stoiska browarów po lewej i prawej, na środku stoły z ławami do siedzenia a po środku na końcu scena festiwalowa.

Plusy:
1. Papier na stołach. Nie tylko wyglądał dobrze ale i widać było gdy rozlane zostało na niego piwo.
2. Wysoki poziom ekip sprzątających – ubikacje czyste, śmieci nie było no i rzeczone stoły utrzymywane w należytym porządku na bieżąco.
3. Telebim dzięki któremu widać było nawet z końca hali co się dzieje na scenie. Inna sprawa, że jak muzykę słychać było dobrze tak rozmowy już słabo.
4. Na kilku stoiskach były bez problemu rozdawane etykiety.
5. Ludzie na stoiskach o wiele bardziej mili i otwarci niż na FDP. Jak nie mogłem się zdecydować jakie piwo kupić, nie ze względów finansowych tylko czy będzie mi smakować, bez problemu dostawałem próbki. No i rozmawiało się o wiele lepiej niż we Wrocławiu.
6. Odpowiednie temperatury podawanych piw na praktycznie wszystkich stoiskach z których kupiłem piwo.
7. Jak ktoś się mocno się napalił na warzenie piwa to mógł na miejscu zakupić trochę podstawowych rzeczy.

Minusy:
1. Poukrywane stoiska towarzyszące: trzeba było obejść stoiska browarów by tam trafić.
2. Licha wystawa około piwna.
3. Może się wydawać, że konkurencyjna impreza piwna na południu rozdzieliła browary i dlatego nie było wszystkich w Gdańsku.
4. Dwa dni chyba ze względu na miejscowych, by mogło ich więcej wpaść – przyjezdnym po jednym dniu, drugi nie oferował innych atrakcji.
5. Bankomat po za terenem wydarzenia. Jak ktoś nie ogarnął to musiał dogadać się z ochroniarzami by mógł wejść ponownie.
6. Dmuchawy do bujających się ludków reklamowych – robiły spory hałas co przeszkadzało w odpoczywaniu na zewnątrz.
7. Nie jestem żadnym antypapierosowym faszystą ale przeszkadza mi dym papierosowy przy jedzeniu. Strefa palenia powinna być od strony wejścia na festiwal – wiatr wszystko ładnie zwiewałby po za teren festiwalu. Przynajmniej wszystkie ławki na zewnątrz mogłyby być wykorzystane do konsumpcji (wydaje mi się, że takie ich przeznaczenie było).

I tak po raz kolejny, jako przyjezdny, żałuję, że nie ma czegoś w rodzaju przechowalni bagażu – siatek z piwem. Przybywając wcześnie na imprezę, by mieć pewność, że kupię piwa w butelkach jakie chcę potem muszę się z nimi po terenie festiwalu bujać. A jakby była możliwość gdzieś pozostawienia tego dobytku to byłoby mega.
Skoro można zrealizować strefę zabaw dla dzieciaków, to można i przechowalnie piwa. Nawet za jakaś symboliczną opłatą. Jestem przekonany, że miała by wzięcie.

Spróbowałem trzynastu piw. Zastanawiałem się czy nie umieścić w tym miejscu ich krótkich recenzji ale wydaje mi się, że nie byłyby one do końca obiektywne. Inaczej pije się piwo na festiwalu a inaczej w domu (na korzyść tego drugiego). Szczególnie problem był z aromatami, ciężko było coś wywąchać a nie chciałbym krzywdzić jakiegoś piwa ze względu na niesprzyjające warunki degustacji. Tak więc jak coś to recenzje będą wersji butelkowych.

Chcę tu tylko podziękować Magdzie ze stoiska BeerGeekMadness za przekonanie mnie do spróbowania barley wine, który po prostu przewrócił moje dotychczasowe odczucia co do tego stylu. Po kilku nieudanych próbach z tym gatunkiem to po prostu było świetne. Takie emocje, że aż nie spisałem co dokładnie za piwo piłem…

Najbardziej z całego tego wydarzenia podobało mi się podejście ludzi, którzy byli bardziej otwarci i chętni do pogadania. Może to kameralność tego festiwalu tak wpłynęło a może nadmorskie powietrze – nie wiem. Ważne, że czułem, że można traktować ludzi na poziomie nie posiadając plakietki vip. I to był największy plus tego festiwalu.

Normalnie zakończyłby tym miłym akcentem ten wpis ale muszę napisać coś jeszcze, co może nie jest bezpośrednio związane z festiwalem ale z piwem już owszem.
Otóż na FDP zakupiłem najpierw laną a potem butelkową wersję Miętolina. Będąc na Hevelce postanowiłem zakupić ponownie wersję z beczki, bo była ona o wiele lepsza niż butelkowa. I tu pierwszy zgrzyt – chłopaczek z ekipy Lubrowa najpierw zrobił łaskę, że poszedł zapytać czy będzie Miętolin a potem osoba, którą pytał odparła, że raczej nie będzie [pierwszego dnia] podpięty. I dodał po chwili, że im się nie chce. Nic, że klient chce zostawić pieniądze, nie dziś, bo ustawienie planet nie takie i bujaj się człowieku.
Nie wiedziałem jeszcze, że jest to swoiste ostrzeżenie przed Lubrowem…
Wracając z Hevelki, z pokaźną partią butelkowanych piw szukałem czegoś do zjedzenia blisko dworca. Nie sprawdziłem niczego wcześniej i zaskoczony byłem, że niedaleko jest właśnie ta restauracja. Postanowiłem coś zjeść i napić się lanego piwa z miętą.
Od wejścia wita ogródek z pokaźnymi ławami, które kojarzą się z wydłużoną wersją betonowych ławek parkowych. Nic, wchodzę. Ciemno dość i mega dziwnie poustawiane stoliki.
Pierwszą nowością jest to, że mimo, że człowiek chce zjeść to proponuje mu się stolik przeznaczony raczej do wieczornego drinka a nie do jedzenia. Oczywiście stoły na kilka osób wolne ale zarezerwowane (nic, że nie ma informacji na nich). Mówię, że chcę szybko zjeść i wyjść – łaskawie pozwala mi się usiąść na kanapie z zaznaczeniem, że mam godzinę. Spoko, nocować tu zamiaru nie mam.
Zamówiłem „filet z kurczaka przeplatany boczkiem z oliwą truflową i rukolą”. Do tego postanowiłem spróbować „Zachmielacza” – według informacji miała być to IPA.
Dostaję kufel (no bo po co jakieś normalne szkło?). Wącham – estry i słód. Jeszcze raz – taki sam efekt. Próbuję – słodko, tostowo, mdło. Po trzech łykach postanowiłem zapytać kelnerki czy na pewno dostałem dobre piwo. Powąchała i ze znawstwem stwierdziła, ze to nie „Zachmielacz” (U don’t say…). Poszła sprawdzić w komputerze, bo jak okazało się była to kierowniczka sali, bo przecież nie wiem co zamawiałem i chciała się upewnić. Eh. Nic to, czekam grzecznie. Za chwilę wraca z nowym kuflem i przeprasza, piwa zostały pomylone, bo przecież „wyglądają tak samo”. Poprzednim piwem warzywnym było „Piwniczne” i dostało notę 0,5/5.
Sam „Zachmielacz” również wysokich lotów nie był. W aromacie słodowość, biały chleb i na trzecim planie majaczy chmiel. Piana nawet gęsta, średnio pęcherzykowa i szybko opada. Jakiś tam lejsing jest. Barwa ciemno miedziane. W smaku dominuje słodowa podbudowa, która jest zbijana goryczką. Nie jest intensywna ale kontrze do tej słodkiej słodowości robi wrażenie. Brak jakiegokolwiek balansu. Za wysokie wysycenie. After taste trawiasty, szybko znika. Ocena 1,1/5. Lepiej niż warzywne ale koło IPA to to nie stało nawet.
Po 36 minutach (taki zwyczaj mi pozostał po gastronautach, że mierzę czas jaki zajmuje kuchni przygotowanie mojego zamówienia) dostałem zamówione danie. Sałatka mistrz – cztery plasterki ogórka, cztery połówki pomidorka koktajlowego, siedem ziarenek granatu i kupka sałaty – no normalnie szał. Frytki same krótkie, jakby się paczka skończyła (oops, a nie przecież na pewno były ręcznie krojone z małych ziemniaków). No ale mięso to już w ogóle mistrzostwo świata – średnio wysuszony (dobrze, że nie był to wiór) kawałek kurczaka bez absolutnie grama jakiejkolwiek przyprawy. Nawet soli i pieprzu na nim odnaleźć nie szło. Koszmarek bez smaku. Jedynie boczek dobrze zrobiony, bo nie spalony i jakiś sos na pesto, który miałem koło kurczaka (logiczniej by było dać go na sałatkę ale co ja tam wiem o trójmiejskiej kuchni).
Gdy kończyłem piwo przyszli państwo, którzy mieli zarezerwowani stolik przy którym siedziałem. Bez problemu zmieniłem miejsce i zacząłem obserwować spektakl – był problem z usadzeniem tych ludzi. Raz, że rzekomo zamawiali kwadratowe stoliki a dostali okrągłe, dwa, że podobno jest ich za dużo (no bo przecież większa ilość klientów to nie jest wcale większy zarobek – to problem – człowiek się uczy całe życie). Normalnie kabaret. A kenerka, która mnie obsługiwała widząc moje rozbawienie uśmiechnęła się i skwitowała tą sytuację „Pan się nie przejmuje, to u nas normalne”.
Fakt, widzę, że nadal „normalne” są miejsca, gdzie nie jest najważniejszy klient. Tak więc jako klient wyrażam swą opinię: omijajcie szerokim łukiem ten przybytek w Gdańsku jeśli cenicie sobie dobre piwo i dobrą kuchnie.

One Comment

  1. Ninka

    He, he! Jak zwykle bezkompromisowo; po takiej recenzji od razu wiadomo, czego się spodziewać. Miałabym parę uwag czysto językowych, ale co do meritum – bez zastrzeżeń :)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.